Pamiętnik z Grecji

17 września 2018 roku wraz z rodziną wystartowaliśmy na wycieczkę do Grecji. Według mojego ojca był to najlepszy okres żeby tam polecieć, bo temperatura była dużo bardziej znośna niż ta w środku wakacji.
Zgodnie z zaleceniami rodziców, kupiłam wyłącznie buty do pływania – bo tylko tego mi brakowało. Nie musiałam zabierać na tą wycieczkę niczego specjalnego, co bardzo mnie ucieszyło, bo nie poniosłam dodatkowych kosztów. Wielką, fioletową walizkę pożyczyłam od mojej koleżanki, dzięki czemu nie miałam problemu z bagażem. Na lot ubrałam się na cebulkę, żeby potem nie zemdleć z upału. Sam lot trwał raczej krótko – bo tylko 3.5 godziny – aczkolwiek jest to moja subiektywna opinia. Wspominam go dość nieprzyjemnie, wokół pełno było wrzeszczących dzieciaków i stewardess z wózkami, przez co ciężko było przepchnąć się chociażby do kibelka. Dodatkowo, przez większość trasy pan za mną wbijał mi kolana w oparcie za co musiałam lekko go okrzyczeć w pewnym momencie. Lądowanie też było okropne. Długo się ustawialiśmy i krążyliśmy nad pasem lądowniczym, ale same widoki na wyspy były bardzo fajne.
Będąc już na lotnisku masa osób pchała się na mnie i nie mogłam znaleźć swojego bagażu. Kiedy już mi się to udało, czekała na nas podróż autobusem do hotelu.
Mam wrażenie, że w Grecji panuje dziwny zwyczaj nie zwracania uwagi na znaki drogowe i sygnalizację świetlną – ale mimo moich obaw – do niczego nie doszło. Kierowcy często się do siebie uśmiechają i machają rękoma na znak, że nic się nie stało.
Dojechaliśmy do hotelu. Temperatura rosła. Przebrnęliśmy przez niezbędne formalności na recepcji i szybko udaliśmy się do swoich pokoi. Przebrałam się w strój kąpielowy i jakieś lżejsze ubrania. Pierwsze godziny upłynęły nam na obchodzeniu całego hotelu dookoła. Znajdował się on bezpośrednio przy samej plaży, więc nie musieliśmy nigdzie się ruszać, aby posiedzieć nad morzem.
Plaża była całkowicie pokryta różniastymi kamieniami i stąd też była potrzeba zakupienia wcześniej wspomnianych butów do kompania. Woda w morzu była bardzo ciepła i bardzo słona. Różnica między temperaturą wody a powietrza wynosiła zaledwie pięć stopni Celsjusza. Nie było możliwości, żeby zbyt długo zostawać w wodzie, bo skóra robiła się sucha i zaczynała szczypać. Po wyjściu – natychmiast trzeba było się opłukać pod prysznicem i nasmarować olejkami z filtrem UV.
Po pierwszej kąpieli wybraliśmy się na obiadokolację. Musieliśmy się ubrać w stroje wieczorowe, kultura wymagała, żeby ciało było zakryte. I tak minął dzień pierwszy.
Dzień drugi rozpoczął się oczywiście śniadaniem. W jego trakcie zaplanowaliśmy wycieczkę do starego miasta Rodos. Panował niesamowity upał więc musieliśmy się odpowiednio zabezpieczyć. Wybraliśmy się na autobus, na który czekaliśmy ponad pół godziny. W Grecji ludzie chyba nie są zbyt punktualni. W końcu autobus nadjechał i udaliśmy się do miasta Rodos. Zwiedzanie zaczęliśmy od starego miasta. Chodziliśmy po przeróżnych straganach pełnych pamiątek. Następnie zwiedziliśmy port Mandraki. Moją uwagę zwróciła ogromna ilość biednych, żebrzących dzieci i masa kotów. Zdaje się, że Grecy uwielbiają koty. Oczywiście nie zabrakło kolejnych ludzi, żebrzących o pieniądze na karmę dla swoich zwierząt. Wejścia do portu strzegły dwa posągi: jeleń i łania – które są znakami herbowymi wyspy Rodos. Temperatura powoli stawała się nie do zniesienia, więc wróciliśmy do hotelu. Aby trochę ostygnąć udaliśmy się do basenu, gdzie woda była o wiele zimniejsza niż w morzu. Potem oczywiście obiadokolacja i tak zakończył się dzień drugi.
Dzień trzeci okazał się dniem leniuchowania. Po dużym śniadaniu spędzaliśmy czas nad basenem, piliśmy drinki, robiliśmy zdjęcia i generalnie dobrze się bawiliśmy w okolicy hotelu.
Dzień czwarty – wyprawa do Lindos. Ponieważ reszta mojej rodziny była zbyt leniwa musiałam sama wejść na Akropol. Nie wiem jak dużo czasu spędziłam oglądając majestatyczne ruiny. Zrobiłam bardzo dużo zdjęć zapierających dech w piersiach widoków. Cieszę się, że mogłam zobaczyć chociaż kawałek bogatej, greckiej historii. Po zejściu z Akropolu czekała mnie dalsza droga w dół. Zaczepił mnie niejeden Grek, proponując przejażdżkę w dół na grzbiecie osiołka. Początkowo nie byłam przekonana – mówiąc szczerze – trochę się bałam, ale ostatecznie uległam namowom mojej leniwej mamy. Razem z nią wybrałam się w tą zabawną podróż w dół na osiołku. Strasznie mnie trzęsło, droga była nierówna i nie mogłam złapać równowagi, a ręce miałam mokre od potu. Na szczęście pan który prowadził osiołki bardzo nas wspierał. Po dotarciu na miejsce serdecznie podziękowałyśmy miłemu panu i udaliśmy się wszyscy do greckiej restauracji. Atmosfera była bardzo rodzinna, jedzenie tanie i smaczne. Ja zamówiłam grecką pizzę i smakowała mi bardziej niż te które jadłam w Polsce. Oczywiście całą wyprawę udokumentowałam dla mojego chłopaka.
Dzień piąty ponownie spędziliśmy na leniuchowaniu i zwiedzaniu okolicznej wsi.
Dzień szósty był niestety już dniem wyjazdu. Wstałam o trzeciej nad ranem. O czwartej podjechał po nas autobus który zawiózł nas na lotnisko. Niestety lot powrotny był jeszcze gorszy. Po wyjściu na płytę lotniska w Polsce bardzo uderzyła mnie różnica temperatur. Przywitał mnie mój bardzo stęskniony chłopak, któremu oczywiście przywiozłam masę pamiątek.
Podsumowanie wycieczki do Grecji:
Ogólnie jestem bardzo zadowolona z tego wyjazdu. Jedyne czego żałuję, to fakt, że nie zwiedziłam tak wiele jak bym chciała. Następnym razem muszę wybrać się bez rodziców i wziąć więcej pieniędzy na ciekawe zakupy. Jeśli jesteś osobą o jasnej karnacji zdecydowanie zabierz ciuchy które zakrywają większość ciała i dobre olejki z filtrem bo upały potrafią być naprawdę nieznośne. Myślę, że fajnie byłoby następnym razem wybrać się z jakąś zorganizowaną wycieczką bo można się więcej dowiedzieć. My wybraliśmy się na własną rękę, dzięki czemu wyjazd był tańszy ale też dość nudny dla osoby rządnej przygód jak ja. ostatni szczegół – jest to świetne miejsce dla osób lubiących anyżowe alkohole, za którymi ja niestety w ogóle nie przepadam!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here